Choć na wyszukiwanie efektów sezonowych można patrzeć z przymrużeniem oka, trudno zupełnie ignorować statystyczne prawidłowości, występujące na rynkach. Jedna z nich wiąże się z 8 marca.
Giełdowe maksymy, mówiące o czarnym poniedziałku, czy październiku, jako o miesiącu krachów, są może malownicze, ale ich praktyczne znaczenie jest znikome. Na podstawie nieźle statystycznie dokumentowych efektów stycznia, rajdu Świętego Mikołaja, czy zasady sprzedawania akcji w maju, można już budować mniej lub bardziej skomplikowane strategie inwestycyjne lub ich namiastki.
Efekt Dnia Kobiet jest w giełdowej literaturze niemal nieobecny. Może dla poważnych analityków zbyt mocno trąci okazjonalnością. Trudno też doszukać się w nim choćby cienia racjonalnych podstaw, jakie usiłuje się formułować w przypadku na przykład efektu stycznia. A efekt marca łączy i spektakularne zwroty wydarzeń i statystyczne prawidłowości. Ograniczając się tylko do naszego rynku, 8 marca 1994 roku to ostatni dzień największej hossy i jednocześnie początek najbardziej spektakularnego krachu. Podobnie było w roku 1998. Wówczas 8 marca przypadał w niedzielę, a szczyt fali wzrostowej i początek prawie 50-proc. bessy miał miejsce 10 marca. W okolicach Dnia Kobiet wypadł też szczyt internetowej hossy. Siłą rozpędu trwał do 10 marca, po czym mieliśmy drugi potężny krach, sprowadzający indeks naszych największych spółek o ponad 60 proc. w dół. Dwie, spośród trzech największych bess na naszym rynku zaczynały się więc w okolicach Dnia Kobiet. Dla niektórych inwestorów może to być powód do ostrożności i zwiększonej czujności, dla niektórych nie.
W latach 2000-2002 strategia kupowania akcji w okolicach 8 marca przynosiła spore straty. W ciągu kilku miesięcy kapitał mógł stopnieć od 25 do 40 proc. Generalnie nie był dla niej najlepszy okres od 1994 do 2002 roku. W ciągu tych dziewięciu lat w sześciu przypadkach inwestowanie w akcje na Dzień Kobiet kończyło się sporymi stratami. Natura rynków finansowych nie jest jednak niezmienna i nie ma prawd i prawidłowości aktualnych „na wieki” i w każdych warunkach. Widać to wyraźnie na przykładzie „efektu 8 marca”. Od 2003 roku statystyki stają się zdecydowanie bardziej korzystne dla kupujących akcje na Dzień Kobiet. W tym czasie jedynie w latach 2004 i 2005 takie działanie przyniosło niewielkie straty. W czterech przypadkach można było osiągnąć pokaźne zyski nawet w perspektywie od kilku do kilkunastu tygodni. W poprzednich dwóch, bardzo kapryśnych dla rynków finansowych czasach, strategia kupna akcji na Dzień Kobiet dała całkiem przyzwoite efekty. Nie mówiąc już o tym, że 9 marca 2009 roku (Dzień Kobiet wypadał wówczas w niedzielę) zaczęła się trwająca trzy lata (właśnie w tych dniach przypada jej trzecia rocznica) fala wzrostów na giełdach i niemal wszystkich rynkach finansowych. W jej trakcie indeksy giełdowe zyskały po ponad 100 proc. Na marginesie warto zauważyć, że hossa na warszawskiej giełdzie zaczęła się w drugiej dekadzie lutego 2009 roku i oznaki jej zakończenia w 2012 roku pojawiły się również dwa-trzy tygodnie wcześniej, niż na głównych giełdach światowych.
Patrząc na zagadnienie z szerszej perspektywy, nie sposób nie dostrzec, że wielokrotnie częściej, niż wynikałoby to z działania przypadku, w okolicach 8 marca mamy do czynienia z występowaniem szczytów lub dołków rynkowych trendów o różnym znaczeniu, poczynając od tych kilku-, kilkunastotygodniowych, po zasadnicze zwroty sytuacji, wyznaczające tendencje na kilka najbliższych lat. Trudno odgadnąć, czego można spodziewać się po tegorocznym Dniu Kobiet, jednak można skłaniać się do tezy, że historycznego przełomu nie zapoczątkuje.
Chyba, że nastąpi formalne ogłoszenie bankructwa Grecji. Wówczas prawie trzyletnie zmagania grecko-europejskie o piękną, choć leniwą Helenę, nawiązujące do mitu o wojnie trojańskiej, splotłyby się z mitem efektu Dnia Kobiet. Z korzyścią dla tego ostatniego. Dla przypomnienia, wojna trojańska trwała 10 lat. Na testowanie obu mitów możemy mieć więc jeszcze nieco czasu.
Roman Przasnyski, Open Finance
Słowa kluczowe: Dzień Kobiet, open finance, roman przasnyski