Problemem nurtującym obecnie inwestorów jest to, czy europejski kryzys zadłużenia jest już przez rynki zdyskontowany, czy też należy się obawiać, że jego ewentualna eskalacja spowoduje pogłębienie spadków na giełdach.
Każdy kryzys finansowy lub załamanie gospodarcze odczuwalne są na giełdach z różną siłą. Dokonując subiektywnej oceny wagi ostatnich czterech największych kryzysów i porównując skalę spadków, jakie wywołały one na giełdach, można zaryzykować twierdzenie, że inwestorzy najgorsze mają już za sobą.
Pewności jednak mieć nie można co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, spadki na giełdach europejskich są znacznie mniejsze, niż w czasie pęknięcia bańki internetowej z lat 2000-2002 i globalnego kryzysu finansowego, spowodowanego załamaniem rynku nieruchomości w Stanach Zjednoczonych. Można ocenić, że zapoczątkowany kłopotami Grecji i państw z grupy PIIGS, europejski kryzys zadłużenia należy do trzech najpoważniejszych kryzysów w historii, licząc ten największy, z lat 1929-1933.
Po drugie, wszelkiego rodzaju porównania są utrudnione z tego względu, że europejskie kłopoty wciąż trwają i trudno przewidzieć dalszy rozwój sytuacji. Z jednej strony można mieć nadzieję, że najgorsze mamy już za sobą, z drugiej zaś końca kłopotów nie widać. Wciąż nie można wykluczyć scenariuszy znacznie gorszych, niż te, z którymi mieliśmy do czynienia do tej pory. Nadal aktualny jest wariant ogłoszenia upadłości Grecji, z perspektywą opuszczenia przez nią strefy euro. Wciąż nie można wykluczyć rozwiązań jeszcze bardziej radykalnych, z rozpadem strefy euro i Unii Europejskiej w dotychczasowym kształcie włącznie.
Gdyby do nich doszło, skala spadków na giełdach uległaby zdecydowanemu pogłębieniu. Trudno oszacować skalę ewentualnych spadków. Według subiektywnej oceny, europejski kryzys zadłużenia jest porównywalny z globalnym załamaniem, związanym z pęknięciem bańki na amerykańskim rynku nieruchomości. Choć czas trwania obu giełdowych załamań jest podobny (bessa po pęknięciu amerykańskiej bańki nieruchomości trwała dwa lata i tyle samo ciągnie się fala spadków, związanych z kłopotami w Europie), to mimo że te proporcje mogą się jeszcze zmienić, skala spadków na giełdach jest mocno zróżnicowana. Co gorsza, trudno dokonać tu prostych porównań. Po pęknięciu bańki na rynku amerykańskich nieruchomości, indeksy giełdowe poszły mocno w dół, zniżkując o 58 proc. bez większych wahań, pociągając za sobą większość parkietów na świecie.
Kryzys europejski przebiega według znacznie bardziej złożonego scenariusza. Od wiosny 2009 roku do maja 2011 roku indeksy giełdowe znajdują się w silnym trendzie wzrostowym. Kłopoty Grecji i pozostałych państw południa Europy jedynie zakłócały tę tendencję, będącą wynikiem luzowania polityki pieniężnej głównych banków centralnych świata, z Fed na czele. W efekcie, w przypadku głównych giełd europejskich trudno kompleksowo ocenić wpływ kryzysu zadłużenia. Spadkowe fale przeplatały się bowiem z fazami poprawy koniunktury.
Po dwóch, sięgających po około 11 proc. sekwencjach spadków z lat 2009 i 2010, przerywanych dynamicznymi wzrostowymi korektami, poważniejsze konsekwencje pojawiły się dopiero od maja 2011 roku, gdy spadkowa fala spowodowała 33 proc. zniżkę na głównych giełdach europejskich. Sięgające 14-16 proc. kolejne zniżki z jesieni 2011 roku świadczą o tym, że europejskie problemy wciąż czekają na rozwiązanie. Wskazuje na to zmienna sytuacja w pierwszych tygodniach 2012 roku. Wciąż bez rozstrzygnięcia pozostaje kwestia bankructwa Grecji i jej obecności w strefie euro, pod znakiem zapytania stoi przyjęcie paktu fiskalnego, a na to wszystko nakłada się pogarszająca się sytuacja gospodarcza w niemal wszystkich państwach Europy.
Wszystko wskazuje na to, że najbliższe miesiące na rynkach finansowych wciąż będą charakteryzować się niepewnością i zmiennością nastrojów, a na wykrystalizowanie się bardziej trwałej tendencji przyjdzie poczekać do połowy roku.
Roman Przasnyski, Open Finance
Słowa kluczowe: giełda, kryzys, open finance, roman przasnyski