W wypadku samochodowym giną rodzice Meg i Susan. Dziewczynki trafiają do domu ciotki, która samotnie wychowuje trzech synów. Wkrótce okazuje się, że ich nowa opiekunka ma problemy psychiczne, a swoim szaleństwem zaraża całą okolicę.
„Dziewczyna z sąsiedztwa” to powieść oparta na faktach. W połowie lat 60. policja w Indianapolis znalazła w piwnicy domu Gertrude Baniszewski zmaltretowane ciało 16-letniej dziewczyny. Śledztwo wykazało, że 36-letnia kobieta, matka samotnie wychowująca siedmioro dzieci, przez kilka miesięcy więziła i torturowała nastolatkę, Sylvię Likens, która zmarła w wyniku wylewu krwi do mózgu oraz wycieńczenia.
Książka Jacka Ketchuma (na zdjęciu) nie jest wiernym opisem tej przerażającej historii, ale – mimo zbeletryzowania – doskonale przedstawia prawdziwe wydarzenia. Autor faszeruje swoich czytelników ekstremalną dawką irracjonalnego okrucieństwa. Z kart powieści uderza wodospad (nie)ludzkiego szaleństwa i bólu istot z krwi i kości, podczas gdy w klasycznych horrorach często pływamy w keczupowej posoce mdłych, papierkowych postaci. Potworami nie są niezdarne zombie czy niemal nieśmiertelne wampiry. Są nimi ludzie, z pozoru spokojni i zwyczajni.
Największą zaletą książki Ketchuma jest użycie chłopca z sąsiedztwa jako narratora w pierwszej osobie. Przedstawienie wydarzeń z punktu widzenia młodego Davida sprawia, że czytelnik „patrząc jego oczami” jest w stanie lepiej ocenić postawę i wartości moralne bohatera. Właśnie to one są najważniejsze w „Dziewczynie z sąsiedztwa”.
Autor: Aleksander Sarota
Słowa kluczowe: horror, Jack Ketchum, książki, recenzja